Peter.P Peter.P
122
BLOG

Cykl wspomnieniowy odc. 7

Peter.P Peter.P Rozmaitości Obserwuj notkę 2

POWROT NAJJAŚNIEJSZEGO PANA

Pewnego razu najjaśniejszy pan król Jan Kazimierz na pierwszą
wieść o wkroczeniu Szwedów uciekł do ziomkostwa na Śląsk Opolski
i zaczął stamtąd słać uniwersały i oświadczenia, że jest bardzo
przywiązany do swego narodu i że ten naród powinien za niego
ginąć, bo to i ładnie, i patriotycznie. Apele te na wszelki przy-
padek podpisywał nie jako król, jeno Kroll. Właśnie siedział nad
kolejnym wstępniakiem, gdy do komnaty wszedł pan Andrzej Kmicic i
runął z hukiem do stop królewskich.
- Ratunku! - wrzasnął przestraszony monarcha, chowając się pod
prymasa Leszczyńskiego, którego stale trzymał przy sobie, żeby
mieć kogo zapytać, co się pisze przez samo "h", a co przez "u"
otwarte.
- Uspokój się, Jasiu - perswadowała Maria Ludwika, wyciągając
go spod sutanny. - Ten pan nazywa się Babinicz i przyjechał
namówić cię, żebyś wracał do kraju.
- Nie chcę! Nie pojadę do kraju! - upierał się król, tupiąc
nóżkami. - Nikt mnie tam nie lubi, magnaci mnie nie lubią,
szlachta mnie nie lubi, chłopi mnie nie lubią, nawet dzieci mnie
nie lubią.
- Musisz wracać do kraju - tłumaczyła cierpliwie królowa. -
Przecież jesteś królem i powinieneś siedzieć na tronie z berłem i
złotym jabłuszkiem w ręce.
- Z jabłuszkiem mogę - zgodził się wreszcie Jan Kazimierz. -
Ale przecież w kraju są Szwedzi, którzy także mnie nie lubią.
- Pan Babinicz mówi, że Szwedów wszędy biją - odezwał się kan-
clerz koronny, pan Koryciński.
- Biją, biją! - potwierdził Kmicic. - Ja sam wracam z Często-
chowy, gdzie siła nadokazywałem i na rożnie byłem przypiekany,
skutkiem czego jestem częściowo nadwęglony i nawet po trochu się
kruszę, zwłaszcza gdy jadę na koniu truchtem.
- Niech kto obejrzy te rany jako dowód prawdy - rozkazał król.
- Ja to zrobię osobiście - zaofiarowała się królowa.
Usłyszawszy to dworzanie jęli dyskretnie chichotać po kątach,
jeden drugiego szturchać i szeptać sobie do uszu, aż wreszcie
zdenerwowało to Jana Kazimierza, szczególnie iż Kmicic i Maria
Ludwika długo nie powracali. Skoczył młody dworzanin Tyzenhaus i
przyprowadził ich po małej chwili.
- No i co, no i co? - pytał niecierpliwie król. - Czy pan
Babinicz ci pokazał?
- Pokazał... - odrzekła królowa, bawiąc się wachlarzem.
- I co? Duży uszczerbek na zdrowiu?
- Taki sobie... - mruknęła jej królewska mość, jakby czymś
zdegustowana.
- A zatem wracamy do kraju! - zdecydował bohaterski monarcha.
- Proszę mi podać gumiaki.
Wyjechali wkrótce i jechali bardzo dziwną i okrężną drogą, za-
proponowaną przez pana Sienkiewicza. Wszędy wychodziła im na
spotkanie ludność zgrzebna i płowa. Chyląc się do stop królews-
kich, wołała:
- A witajże nam, witaj, jasny gospodynie!
Kurpie przynosili miód z leśnych barci, Kaszubi smakowite
dorsze i nototenie, Poznaniacy oszczędne słowo poparcia, Łowi-
czanki zaś własnoręcznie utkane pasiaki, aby było w co poubierać
szwedzkich jeńców. Wreszcie z krzaków wyskoczył Krakowiak cały w
ferezyjach, sukmanach i mosiężnych brzękadełkach, z obłędem w
oczach, bo mu kosę na sztorc wywinęło, i zakrzyknąwszy po swoje-
mu: "Oj, dana oj, dana!" puścił przed orszakiem ogromnego pawia,
aby gwardia królewska mogła pawimi pióry czapki swoje na narodową
modłę przystroić.
- Widać, że wszystko ku lepszemu się obraca - mówił z rozjaś-
nionym obliczem. - Wychodzimy z dołka! Trza jeno Szweda z ojczyz-
ny miłej wypędzić, a tego bez waszej pomocy nie uczynię. No, więc
jak, pomożecie?
- Dopomóż Bóg! - wołało wymijająco chłopstwo, pamiętając, że
królowie bywają dobrzy tylko w historycznych chwilach, gdy im
ziemia spod nóg, a tron spod zadka usuwa.
Tak dojechali aż do Tatr i zanurzyli się w jakąś szczelinę
skalną, długą i prostą. Gdy zaś byli już w połowie, nagle
krawędzie wąwozu zadrgały, poleciały z nich pnie drzewne i
okruchy skał, a jednocześnie rozległo się przeraźliwe wycie i
okrzyki:
- Ciupagami psubratów!
- Górale! Górale - zaczęto krzyczeć w orszaku królewskim.
- Ojciec, prać? - spytali młodzi Kiemlicze.
- Wiać! - zakomenderował przytomnie stary Kiemlicz. Wiedział,
że z góralami nie ma żartów, że gdy sobie popiją, czyli zawsze,
tedy radzi ceprów rabują, król nie król, Szwed nie Szwed, Niemiec
nie Niemiec, choćby nawet i zachodni.
Zaraz też orszak zawrócił i uciekł z powrotem na Śląsk, a na
miejscu starcia pozostał jedynie ogłuszony butelką młody rycerz.
Znaleziono go dopiero wieczorem i postawiono przed obliczem
góralskiej milicji ludowej, czyli starego Wawrzka Dżdżownicy.
- Imię i nazwisko? - spytał rzeczowo Wawrzek.
- Zdziwi się pan - odrzekł pan Andrzej - ale jam nie Babinicz.
Jam Kmicic... - to rzekłszy, zwisł jak martwy na rękach milic-
jantów.
- Do Matysiaków! - zarządził roztropnie Wawrzuś Dżdżownica.

Andrzej Waligórski

Peter.P
O mnie Peter.P

Nie lubię polityki.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości