Peter.P Peter.P
147
BLOG

Cykl wspomnieniowy odc. 8

Peter.P Peter.P Rozmaitości Obserwuj notkę 5

JUBEL W UPICIE

Pewnego razu wszyscy nasi znajomi przyjechali do Upity, by
wziąć udział w uroczystym zakończeniu szwedzkiego potopu.
Łyczkowie upiccy cieszyli się jak dzieci, że to właśnie ich mias-
teczko ów honor spotyka, a już szczególnie gorąco oklaskiwali
pana Andrzeja Kmicica, wybaczając mu wielkodusznie, iż nie tak
dawno wraz ze swą kompanią doszczętnie ich obrabował, a kilku na
tamten świat wyprawił, ale za to burmistrzowi i władzom miejskim
po sto batożków kazał wrzepić, co zawsze w Polsce wywoływało
szczery entuzjazm, szczególnie gdy istniało podejrzenie, że
władza do władzy mocą czarów czynionych nad urną się dorwała.
Wjeżdżał tedy pan Andrzej do Upity cokolwiek upity, a trochę
i pobity przez septentrionów, z którymi ostatnio wojował i którzy
go tak urządzili, że kto inszy dawno byłby Panu duszę za pokwito-
waniem oddał. Zagłoba z Wołodyjowskim wprowadzili go więc pod rę-
ce do pięknie przystrojonej sali miejscowego Klubu Łyka i Rze-
mieślnika i usadzili przy stole prezydialnym, tuż pod napisem
"Żmudzin potrafi".
- Dla mnie schabowy! - zarządził pan Andrzej, któremu stół ko-
jarzył się wyłącznie z karczmą.
- Uciszcie się! - zawołał Skrzetuski, pełniący funkcję prze-
wodniczącego akademii, i jął czytać referat królewski, pięknie
gotykiem powielony: - "My, Jan Kazimierz, król Polski, Wielki
Książe Litewski, mazowiecki, pruski, etc, etc, etc. ..."
- Nie jąkaj się! - zwrócił mu uwagę Zagłoba.
- Kiedy tu tak pisze - wyjaśnił Skrzetuski i czytał dalej: "..
etc. etc. etc. wiadomym czynimy, że pan Andrzej Kmicic, chorąży
orszański, lubo w początkach potopu po stronie szwedzkiej się
opowiadał, przecie czynił to nie z żadnej prywaty, ale z najsz-
czerszej ku ojczyźnie intencji..."
- Cha, cha, cha! - huknęli śmiechem zebrani, co słysząc
chorągiew laudańska czekająca na dziedzińcu i mająca wystąpić
w części artystycznej, wkroczyła z brzękiem ostróg, śpiewając
trochę fałszywie, ale za to bardzo głośno: - "Jam nie pański, nie
hetmański jeno szlachcic jam laudański..."
- Won! Za drzwi! - krzyknął Skrzetuski. - To jeszcze nie
teraz! - Po czym popił z karafki i kontynuował czytanie referatu:
"... który to rycerz następnie do Częstochowy się udał, a stamtąd
na Śląsk pojechał, skąd też i do Warszawy przybył, a z której do
Prus Elektorskich się był udał, ale zaraz ku Siedmiogrodowi zaw-
rócił..."
- A cóż on tak się szlajał za nasze pieniądze? - spytał
zgryźliwie Jóźwa Butrym Bez Nogi.
- Referat pan czytasz czy rozliczenie z delegacji? - wołano
z sali.
Skrzetuski opuścił więc kilka kartek i trafił na zakończenie:
- "Reasumując, widać z tego jak na dłoni, iż pomieniony pan
Kmicic wielkie i nieocenione oddał osobie naszej usługi i wal-
nie." - Tu Skrzetuski skłonił się i usiadł.
- Chwileczkę - zawołał Zagłoba. - Co to znaczy "oddał usługi
i walnie"? Kogo on niby walnie?
- Może ciebie wreszcie walnie? - szepnęła Kulwiecówna do
Oleńki.
- Ja każdego mogę walnąć. Na mnie nie ma mocnych... - wymam-
rotał Kmicic, podnosząc na chwile głowę.
- Aha! - ucieszył się pan Skrzetuski. - Mnie się kartki
zlepiły dżemem, a ja myślałem, że to już koniec! I rozdzieliwszy
stronice koncerzem, czytał:
- "... i walnie przyczynił się do naszej Wiktorii nad królem
szwedzkim, a zwłaszcza nad zdrajcą Radziwiłłem..."
- Niech żyje pan hetman Radziwiłł, wielki książę litewski
i wojewoda wileński! - wrzasnął Rzędzian, któremu kazano zorgani-
zować na balkonie trybunę entuzjastów, ale zapomniano podyktować
nowe hasła, więc poleciał starymi, sprzed kilku lat.
Na ten okrzyk laudańscy znowu wkroczyli ze śpiewem: "Jam nie
pański, nie hetmański jeno szlachcic jam laudański..."
Ponownie wyrzuceni za drzwi obrazili się i wyjechali
złorzecząc. Mieli bowiem jeszcze dzisiaj trzy chałtury w okolicz-
nych zaściankach, a nazajutrz szkolniaka w Wołmontowiczach.
- Może ktoś chciałby zabrać głos w dyskusji? - próbował ra-
tować sytuację Skrzetuski.
Jakoż i zgłosił się Kudłaty Żmudzin, ale wyłącznie przez
chytrość, aby dorwać się do karafki stojącej na mównicy, z której
też od razu zdrowo pociągnął, stwierdziwszy wszelako, że napił
się wody, co było całkowitą nowością dla jego organizmu. Napluł
więc na podium i powiedział z oburzeniem:
- Padłaś! - i wrócił na miejsce, żegnany gromkimi oklaskami.
- I tym miłym akcentem - włączył się przytomnie Skrzetuski -
zakończymy chyba dzisiejsza uroczystość...
- A cześć artystyczna? - dopraszali się zebrani.
Laudańskich wprawdzie już nie było, ale sytuację uratowała
Kmicicowa kompania, która wcale nie wyginęła swego czasu w bójce
z Butrymami, lecz została zreanimowana przez panny Pacunelki, pod
wpływem których charaktery dawnych morderców i gwałcicieli stały
się dobrotliwe, obyczaje zaś wytworne. Tedy pan Jaromir Koko-
siński, Pypką się pieczętujący, wyrecytował dowcipny tren Kocha-
nowskiego: "Wielkieś mi uczyniła..." , a na bis własną Pypką dok-
ładnie opieczętował. Zaś pan Ranicki, herbu Suche Komnaty odśpie-
wał bardzo wdzięcznie utwór:

Wyruszyła w pole wiara,
Jeden z fuzją, drugi z brzytwą,
Żeby Litwa, żeby Litwa,
Żeby Litwa była Litwą.

Dalej pan Rekuć - Leliwa odtańcował poloneza, co mu łatwo
przyszło, gdyż jedną nogę miał wprawdzie krótszą, ale za to drugą
dłuższą. Następnie pan Uhlik na swym legendarnym czekaniku grał
przecudownie pawanę, zaś pan Zend udawał pawiana, gdyż był to
znany imitator zwierząt, natchniony naśladowca wszelkiego bożego
stworzenia. Wreszcie Oleńka Billewiczówna wygłosiła, napisany
przez siebie wierszyk pod tytułem: "Jędruś, ran twoich nie god-
nam całować, bo byś je musiał wpierw dezynfekować."
- Bier ją, Jędruś! - zawołała szlachta. - Toć żeż ona tobie
testamentem zapisana!
- Nie daj się nabrać! - buntował pana Andrzeja Zagłoba.
- Ta panienka w czasie wojny z rąk do rąk i z obozu do obozu
przechodziła. Pewien jestem, iż nosisz już ogromne rogi, chociaż
o tym nie wiesz.
- Przebóg! - zawołał Kmicic w olśnieniu. - To dlatego nawet
najciężej poranion za każdym razem do zdrowia dochodziłem, bo
jako mi mówili medycy, dusza we mnie dziwnie rogata i przez te
rogi nijak cielesnej powłoki opuścić nie mogła!
- Wybawicielko moja! - Runął na kolana i jął ściskać stopy
narzeczonej, co trwało dość długo, miała bowiem czterdziestego
i czwartego numeru, według starego normatywu sprzed wojny, bodaj-
że trzydziestoletniej.
W mieście biły dzwony, a młodzi Kiemlicze bili młodych Butry-
mów. Kraj przystępował do budowy wspólnego, europejskiego domu.
 

Andrzej Waligórski

Peter.P
O mnie Peter.P

Nie lubię polityki.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości